Banki pożyczając pieniądze starają się upewnić, że kredytobiorca będzie w stanie oddać dług w przyszłości. W tym celu przeprowadzają tzw. analizę zdolności kredytowej. Jeśli w jej wyniku okaże się, że kredytobiorca ma niskie dochody i nie posiada majątku, który mógłby służyć jako zabezpieczenie kredytu, wówczas szanse na otrzymanie kredytu mocno spadają. Banki nie zajmują się rozdawaniem pieniędzy; zajmują się ich pożyczaniem na procent.
Wydarzenia lat 2005 – 2007 w Stanach Zjednoczonych pokazują, jak niebezpieczne w skutkach jest odejście od tej podstawowej zasady bankowości. W tym okresie obserwowany był rekordowo szybki wzrost cen nieruchomości amerykańskich. Ceny domów rosły, bo był na nie bardzo duży popyt napędzany kredytami bankowymi. Z kolei banki, widząc szybki wzrost cen domów, chętnie udzielały kredytów hipotecznych pod ich zastaw. Doszło do powstawania spirali cenowo-kredytowej: popyt na domy finansowany kredytami bankowymi pchał ceny do góry, a rosnące ceny pozwalały brać coraz większe kredyty pod zastaw domów. Z dzisiejszej perspektywy oczywiste wydaje się, że takie zjawisko nie może trwać w nieskończoność i w końcu ceny zaczną spadać, jednak wówczas nikt o tym nie chciał myśleć. Starano się raczej podpiąć do wzrostowego trendu by na nim jak najwięcej zarobić.
Posiadacze domów brali pod ich zastaw kredyty, które wydawali na konsumpcję. Gdy przyszedł czas spłaty, wówczas zaciągano nowy kredyt, większy, gdyż cena domu będącego zabezpieczeniem w międzyczasie wzrosła, przeznaczając go na spłatę poprzedniego kredytu, a za nadwyżkę kupowano np. kolejny samochód lub wczasy na Florydzie. Operację powtarzano wielokrotnie. Osoby, które nie posiadały nieruchomości, dostawały od przedstawicieli banków propozycje kredytów na zakup domów, często tak dużych i drogich, o jakich wcześniej nawet nie marzyły. Wszystko dzięki założeniu, że ceny domów będą rosły jeszcze długo i że kredyt na zakup domu zostanie spłacony z pieniędzy z kolejnego, większego kredytu, zaciągniętego pod zastaw tego samego domu, którego wartość w przyszłości wzrośnie.
Wkrótce okazało się, że znaczna część kredytów hipotecznych w portfelach banków to kredyty typu NINJA. Jest to skrót od pierwszych liter wyrażenia No Income, No Job, No Assets (bez dochody, bez pracy, bez majątku), określającego faktyczną kondycje finansową świeżo upieczonych posiadaczy domów zakupionych na kredyt. W innych warunkach, gdyby zamiast bazować na założeniu o zawsze rosnących cenach nieruchomości, przeprowadzono standardową analizę zdolności kredytowej, osoby te nie dostałyby kredytów.
Uświadomiwszy sobie wagę zagrożenia, wiele Banków sprzedało niepewne kredyty, opakowując je w rożne skomplikowane struktury finansowe (np. popularne CDO – collateralised debt obligations), pozostawiając informację o wysokim ryzyku portfela w sferze niedomówień. Kredyty zostały zakupione przez różne instytucje, np. agendy federalne wspierające rozwój budownictwa, fundusze inwestycyjne, fundusze emerytalne – zarówno ze Stanów Zjednoczonych jak i zza granicy. Kupującym wydawało się, że aktywa zabezpieczone na amerykańskich nieruchomościach są bardzo bezpieczne.
Niestety, nie były. Ceny domów przestały rosnąć w 2007 r.i wtedy też pojawiły się pierwsze problemy ze spłatą kredytów. Przejęcie zabezpieczeń – czyli domów – przez wierzycieli i wystawienie ich na sprzedaż doprowadziło do lawinowego spadku cen. Bąbel pękł, a skala zjawiska okazała się ogromna, wydatnie przyczyniając się do powstania kryzysu na skalę globalną.
Kredyty typu NINJA powstały wskutek zaniedbań procedur kontroli ryzyka przez Banki i braku efektywnego działania nadzoru finansowego. Gdy w niektórych bankach stało się jasne, że kredyty NINJA to tykająca bomba, postanowiono się ich pozbyć. Kupujący nie w pełni rozumieli, co kupują, co dodatkowo doprowadziło do kryzysu zaufania między uczestnikami rynków finansowych. Konsekwencje dla gospodarki światowej stały się bolesne i długotrwałe. Dopiero obecnie rozpoczyna się powolny wzrost gospodarczy w krajach rozwiniętych dotkniętych kryzysem z lat 2007 – 2009.
Więcej na www.zrozumfinanse.pl