fot. Fotolia
Kto spłaci dług publiczny?

Jeśli dziś bierzemy kredyt, jutro będziemy musieli go spłacić. To oczywiste stwierdzenie odnosi się do wszystkich rodzajów długów: zaciąganych na zakup mieszkania, telewizora, na budowę nowej fabryki. Działa ono również w przypadku długu publicznego, czyli długu zaciąganego przez rząd w imieniu nas wszystkich.

Kredyty zaciągane przez rząd, tak jak inne kredyty, służą do przeniesienia wydatków w czasie. Na przykład zamiast czekać z budową autostrady aż uzbierają się pieniądze z podatków – czyli np. za kilkanaście lat – rząd pożycza pieniądze na budowę dziś, a potem stopniowo spłaca kredyt. Kredyty przeznaczane są zwykle na sfinansowanie deficytu budżetowego, czyli nadwyżki wydatków nad przychodami państwa, pochodzącymi głównie z podatków. Jeśli dziś utrzymujemy deficyt budżetowy, trzeba mieć świadomość, że jutro do spłacenia długów konieczna będzie nadwyżka budżetowa, czyli wydatki niższe niż od przychodów. W praktyce zatem deficyt dziś oznacza, że jutro konieczne będzie albo zmniejszenie wydatków rządu, albo wzrost podatków.

W wielu krajach deficyty budżetowe utrzymują się od wielu lat, co powoduje narastanie długu publicznego. Nierzadko jego wysokość oraz koszty obsługi – czyli odsetki od pożyczek – stały się już na tyle wysokie, że stanowią poważny problemem dla rządów, ograniczając ich możliwości oraz możliwości rozwoju krajów. Zbliża się czas, kiedy dług publiczny trzeba będzie spłacić.

Kto to zrobi? Oczywiście przysłowiowy Kowalski, Smith, Muller czy Martin, których podatki są podstawowym źródłem wpływów do publicznej kasy.

Pożądany efekt redukcji deficytu można osiągnąć na kilka sposobów. Po pierwsze poprzez redukcję transferów, czyli środków jakie rząd płaci na rzecz gospodarstw domowych. Można zatem oczekiwać np. spadku dotacji dla szkół i przedszkoli, ograniczenia środków jakimi dysponuje policja, straż pożarna czy wojsko, zamrożenia płac urzędników i pracowników sektora publicznego, ograniczenia zakupów przez przedsiębiorstwa państwowe i inne agendy rządowe. Będzie się budować mniej dróg, torów czy oczyszczalni ścieków.

Kolejna możliwość to zwiększenie podatków. Najłatwiej i najszybciej jest zwiększyć podatki akcyzowe i VAT. Możliwe jest także skasowanie ulg podatkowych, takich jak np. ulga za wychowanie dzieci, zwrot części VAT od niektórych produktów czy dotacje do odsetek od kredytów mieszkaniowych.. Z możliwością takich niedogodności winni się liczyć mieszkańcy zadłużonych krajów.

Wreszcie sprzymierzeńcem rządu w obniżaniu długu publicznego jest inflacja. Dług jest wyrażony nominalnie, tzn. w jednostkach pieniężnych. Jeśli pieniądz traci wartość, a tak się dzieje w warunkach wysokiej inflacji, wówczas rzeczywista wartość długu maleje. Innymi słowy, podatki płacone są od coraz wyższych cen, natomiast wartość długu nie jest powiększana o inflację. Oczywiście, próby zmniejszenia długu poprzez „wyinflacjonowanie go” są krótkowzroczne, gdyż wysoka inflacja bardzo źle działa na wzrost gospodarczy, powodując, że w dłuższej perspektywie kwota, od której naliczane są podatki ulega skurczeniu. Jednak w krótkiej perspektywie inflacja może się rządowi opłacać.

Po okresie życia na kredyt nieuchronnie nadchodzi czas spłacania długów. Jeśli balast długu utrudnia dalszy rozwój, jego redukcja staje się tym bardziej konieczna. Oczekując chudszych lat warto się przed nimi zabezpieczyć na przykład nadbudowując kwotę posiadanych oszczędności – na wszelki wypadek.