fot. Fotolia
Polska to nie "safe heaven"

Polskie banki i fundusze nie inwestowały w toksyczne aktywa związane w rynkiem nieruchomości w Stanach Zjednoczonych ani w skomplikowane strategie oparte na instrumentach pochodnych, które doprowadziły na skraj przepaści wiele instytucji na całym świecie. Mimo to Polska nie była i nie jest odizolowana od wpływu światowego kryzysu finansowego, który przejawił się m.in. poprzez osłabienie kursu złotego.

W połowie 2008 r. euro kosztowało ok. 3.3 PLN. Spadek wartości polskiej waluty na przełomie 2008 i 2009 r. doprowadził do wzrostu ceny euro do poziomu 4.8 PLN. Następnie cena ta ustabilizowała się na poziomie 4 PLN za 1 EUR, który jest jednak znacznie wyższy od wyjściowego. Osłabienie kursu było związane z odpływem kapitału zagranicznego z Polski. Ucieczka inwestorów od polskich aktywów miała miejsce pomimo stabilnej sytuacji gospodarczej kraju, gwarantującej spłatę przez Polskę zaciągniętych zobowiązań.

Dlaczego pozbywano się dobrych inwestycji przynoszących solidny zwrot? Główną przyczyną był kryzys zaufania i niepewność na rynkach finansowych, których katalizatorem był upadek Lehman Brothers, czołowego banku inwestycyjnego. Otóż nikt nie był pewien, czego się spodziewać po dotychczasowych kontrahentach – czy przypadkiem nie posiadają aktywów, które są warte znacznie mniej niż oczekiwano i mogą spowodować bankructwo. Ten mechanizm dotyczył korporacji jak również krajów – w obliczu trudności z oceną ich rzeczywistej kondycji. Na wszelki wypadek inwestorzy przenosili swój kapitał do tzw. safe heavens – takich jak złoto czy obligacje rządu amerykańskiego, które co prawda dawały minimalne zwroty z inwestycji, ale nie groziły bankructwem.

Konsekwencje szybkiego i silnego osłabienia złotego okazały się szczególnie bolesne dla polskich gospodarstw domowych, które miały zaciągnięte kredyty mieszkaniowe we frankach szwajcarskich, a także dla wielu firm, które broniąc się przed negatywnym wpływem aprecjacji (wzrostu ceny towaru lub dobra) na ich zyskowność, zainwestowały w tzw. opcje walutowe. Opcje walutowe to instrumenty finansowe, które charakteryzują się asymetrią – kupujący opcje w zamian za zapłacenie tzw. ”premii” uzyskuje prawo do zysków, jeśli kurs walutowy osiągnie z góry ustalony poziom. Kupujący opcje ma możliwość osiągnięcia znacznych zysków, a jego straty są ograniczone do wysokości płaconej premii. Zupełnie inaczej wygląda sprawa z punktu widzenia wystawcy opcji: on dostaje premię, ale naraża się na ryzyko znacznych strat, jeśli  kurs walutowy osiągnie ustalone wartości. Polskie przedsiębiorstwa, dążąc do ograniczenia negatywnego wpływu wzrostu ceny złotego na ich wyniki, kupowały opcje walutowe dające im zysk w przypadku umocnienia złotego. Musiały za to zapłacić premię. Aby ograniczyć wydatki na premie, wiele z nich wpadło na pomysł sprzedania opcji odwrotnych, przynoszących zysk dla kupującego, gdy złoty ulegnie osłabieniu. Premia, jaką dostawały za sprzedaż takich opcji, była wykorzystywana na zapłatę premii za opcje chroniące przed dalszym wzmacnianiem złotego. Niestety, wobec osłabienia złotego, taka strategia okazała się bardzo kosztowna.

Spadek wartości złotego o połowę doprowadził do drastycznego wzrostu kosztów związanych ze spłatą kredytów mieszkaniowych. Na przykład jeśli ktoś w 2008 r. zaciągnął kredyt o równowartości 200 tys. PLN w CHF na zakup mieszkania przy średnim kursie CHFPLN równym 2.1, na początku 2009 r. przy kursie CHFPLN na poziomie 3.2 miał do spłacenia 305 tys. PLN. Obniżka oprocentowania kredytów w związku ze spadkiem stóp procentowych w Szwajcarii zrekompensowała ten wzrost tylko w nieznacznym stopniu. Znaczny wzrost kosztów spłat kredytów podziałał jak zimny prysznic: dla wielu gospodarstw domowych obsługa kredytów mieszkaniowych stała się ogromnym ciężarem, pogorszeniu uległy nastroje konsumenckie, zrozumiano również, że kredyty należy zaciągać w walucie, w której się zarabia.

Konieczność pokrycia strat na opcjach walutowych, spowodowanych osłabieniem złotego, pociągnęła wiele polskich firm na skraj bankructwa, niektóre z nich musiały zamknąć działalność. Pomimo tego, że banki chętnie negocjowały ze swoimi dłużnikami, proponując plany restrukturyzacji, często nie było to możliwe. Okazało się, że spekulacje walutowe prowadzone przez dyrektorów finansowych wielu zwykłych firm zajmujących się działalnością produkcyjną czy usługową mogą być bardzo niebezpieczne. Było to swego rodzaju katharsis; od 2009 r. firmy wykorzystują pochodne walutowe rozważniej – do zabezpieczania ryzyka związanego z ich podstawową działalnością. Apetyt na spekulacje walutowe spadł zarówno wśród firm jak i banków.