fot. Fotolia.com
Ekonomię warto znać - zacznijmy od szkół

Brak elementarnej znajomości ekonomii w społeczeństwie rodzi wiele problemów. W polskich szkołach potrzebny jest nowy przedmiot, program i nauczyciele. W Polsce każdy uczeń latami zgłębia tajniki historii, biologii, fizyki czy geografii. Dyskusji nie ulega, że wszystkie te dziedziny są zacne i potrzebne. Niemniej, mało który uczeń w dorosłym życiu wykonuje zawód związany z tymi przedmiotami. Rzadko też wykorzystuje zdobytą na lekcjach wiedzę.

Każdy natomiast wchodzi prędzej czy później na rynek pracy, zarabia, wielu zaciąga kredyt czy oszczędza. Dlatego nieznajomość podstawowych zasad związanych z tymi kwestiami, jak również mechanizmów rządzących gospodarką, rodzi szereg problemów.

Niewiedza się mści

Po pierwsze, na niewiedzy cierpi indywidualny dobrobyt. Często nie przyczyny zewnętrzne, lecz braki w świadomości finansowej upośledzają kondycję majątkową gospodarstw domowych i firm. Poziom zamożności ma tendencję do równania – w górę lub w dół – do poziomu myślenia i wiedzy o pieniądzu. Dobrą ilustracją tej zależności są historie ludzi, którzy wygrali miliony na loterii tylko po to, by za jakiś czas skończyć jako bankruci tonący w długach.

Zły zarządca zmarnuje każdy potencjał, dobry gospodarz pomnoży nawet drobny majątek. Jednocześnie brak własnej wiedzy to mniejsza zdolność samodzielnego myślenia. Oznacza to między innymi łatwiejsze uleganie manipulacjom, „obiegowym mądrościom” i owczemu pędowi – zjawiskom, które nierzadko stwarzają ryzyko utraty pieniędzy.

Po drugie, brak wiedzy o gospodarce powoduje, że wielu obywateli nie rozumie świata, w którym żyje. W świecie tym występują dziś globalne współzależności, kryzysy i wyzwania. To, co dzieje się w odległym zakątku globu, potrafi kształtować sytuację nad Wisłą.

Niezrozumienie tego rodzi niekiedy frustrację kierowaną w stronę władzy publicznej. Jako przykład można tu podać zwyżki cen żywności i ropy na międzynarodowych rynkach. Wywołują je czynniki takie jak susze, wojny i rynkowe spekulacje, a mimo to wielu ludzi za drożyznę w sklepach i na stacjach benzynowych obwinia polski rząd.

Po trzecie, powszechna nieznajomość spraw gospodarczych obniża poziom debaty publicznej. Mass media rzadko poruszają kwestie ekonomiczne, mimo że wprost warunkują one pomyślność społeczeństwa. Oczywiście, kto chce, ten bez trudu znajdzie serwisy, gazety i programy dedykowane gospodarce, lecz to nie w dostępności informacji tkwi problem.

Sęk w tym, że ogromna rzesza Polaków nie ma nawyku interesowania się gospodarką. Ponadto, natura ludzka jest taka, że gdy czegoś nie rozumiemy, to od razu nie lubimy, więc jeszcze mniej się tym interesujemy. W sprawie politycznych afer, kryzysu polskiej piłki czy dziur w jezdni każdy chętnie się wypowie. Rzecz ma się jednak inaczej, gdy mowa np. o potrzebie wsparcia innowacyjnych klastrów. Tu do zabrania głosu potrzeba wiedzy.

Używając języka ekonomii, jeśli z jakichś względów nie ma na pewne treści popytu, nie będzie też ich podaży. Dotyczy to nie tylko mass mediów, lecz również polityki. W kampaniach wyborczych o gospodarce mówi się rzadko, a jeśli już – ogólnikami i krótko. Ogół obywateli nie wymaga więcej. O rozwój konkurencyjności Polski zapytają polityków ekonomiści, ale nie przysłowiowy Kowalski. Tyle, że to nie ekonomistom będzie się przede wszystkim gorzej żyło z braku odpowiedzi na wyzwania gospodarcze, lecz Kowalskiemu. Do wprowadzenia wielu reform potrzeba albo społecznego poparcia, albo wręcz społecznego nacisku. Głos ekspertów nie wystarczy, muszą ich wesprzeć sami obywatele.

O gospodarce wiemy mało

Jak jednak obywatele mają to zrobić, skoro brak im wiedzy i zainteresowania gospodarką? Wykształcenie ekonomiczne polskiego społeczeństwa jest znikome. „Gazeta Wyborcza” informowała w lutym br. o sondażu przeprowadzonym przez instytut GfK Polonia dla PKPP „Lewiatan”. Wynika z niego, że tylko 28 proc. badanych uważa, iż firmy tworzą większość polskiego dochodu. Reszta (blisko 75 proc.!) jest albo odmiennego zdania, albo nic nie wie na ten temat.

Co więcej, zaledwie 33 proc. obywateli ma świadomość, że przedsiębiorstwa tworzą w gospodarce większość miejsc pracy. A tymczasem GUS podaje, że w 2011 roku aż trzy czwarte Polaków pracowało w sektorze prywatnym. Przedsiębiorstwa zapewniają nam pracę i dobrobyt, ale jako społeczeństwo nawet o tym nie wiemy!

Na tym jednak nie koniec. Z sondażu wykonanego przez PBS DGA dla „Gazety Wyborczej” w roku 2010 wynika, że Polacy drastycznie nie ufają firmom. Blisko 80 proc. przyklasnęłoby dokręceniu im kontrolnej śruby. Mniej niż 20 proc. żywi przekonanie, że biznes można poprowadzić do sukcesu ciężką pracą i uczciwością.

Potrzeba zmian w szkołach

Jak widać, problem jest poważny. Dlatego wprowadzenie nauczania elementów ekonomii w ramach lekcji WOS i podstaw przedsiębiorczości to krok w dobrą stronę, ale niewystarczający. Wymiar godzinowy tych zajęć jest zbyt mały, a nauczyciele do ich prowadzenia są często nieprzygotowani.

W szkołach potrzebny jest nowy przedmiot, specjalnie dedykowany podstawom ekonomii, zarządzaniu pieniędzmi, rozwijaniu przedsiębiorczości, zrozumieniu rynku pracy itd. Przedmiot ów powinien być wprowadzony na wszystkich szczeblach szkolnej edukacji. Dzieci uczą się od podstawówki matematyki czy historii, nie ma więc podstaw do twierdzenia, że inaczej należy traktować edukację ekonomiczną.

Taki wymiar nauki (minimum 7-8 lat) pozwoliłby trwale uformować nie tylko podstawowy zasób wiedzy, ale również określone myślenie o kwestiach ekonomicznych. Na kształcenie umiejętności myślenia w polskiej szkole w ogóle należy położyć większy nacisk, gdyż – jak wskazywał Konfucjusz – nauka bez myślenia jest bezużyteczna.

Rozłożenie nauki na lata umożliwiłoby ponadto rozwinięcie cech niezbędnych do założenia własnego biznesu i lepszego odnalezienia się w dzisiejszej gospodarce. W tym celu zajęcia powinny w dużej mierze opierać się na aktywnej nauce współpracy, rozwiązywania konfliktów, zarządzania czasem, planowania przyszłości, czytania umów, walki ze stresem itp.

Do tego wszystkiego potrzeba jednak właściwych nauczycieli. Najlepiej ekonomistów, bankowców, urzędników skarbowych, trenerów. Osób, które praktycznie znają wszystkie wspomniane zagadnienia. Łatwiej by było takich ludzi wprowadzić do szkół, gdyby – przynajmniej w tym zakresie – zniesiono obowiązek posiadania uprawnień pedagogicznych dla nauczycieli.

Pora działać

We wszystkich wspomnianych kwestiach potrzebna jest debata poparta czynami. Dzisiejsze inicjatywy organizacji pozarządowych czy działania innych podmiotów w zakresie edukacji ekonomicznej są bardzo pożyteczne, ale nie zastąpią nauczania powszechnego. Prowadzenie tej edukacji powinno odbywać się w szkołach w całym kraju tak, by każdy uczeń w toku długoletniej nauki posiadł odpowiednie kompetencje.

Bez tego w Polsce utrudniony będzie rozwój kultury przedsiębiorczości, oszczędzania i współpracy. Gorsze będą też warunki do prowadzenia biznesu i reformowania gospodarki, a majętność społeczeństwa pozostanie na poziomie niższym od istniejącego potencjału.

Oczywiście, na efekty zmian w systemie edukacji trzeba będzie poczekać długie lata. Ale żeby móc zbierać, najpierw trzeba zasiać. Na tym właśnie polega istota podejścia ekonomicznego, operującego koncepcją inwestowania i planowania w dłuższej perspektywie. W Polsce nazbyt często takiego podejścia brakuje, co tylko potwierdza tezę o niskim stopniu znajomości elementarnych prawideł ekonomii.

Notka o autorze: Jan Gmurczyk jest ekonomistą i ekspertem Instytutu Obywatelskiego.